Ks. Longenecker napisał kilka
dobrych książek i artykułów. Przed laty z przyjemnością czytałem jego publikację
o św. św. Benedykcie i Teresie z Lisieux. Jej lektura wiele mi dała. Również najnowsze
dzieło księdza na temat prawdziwości podania o Trzech Królach jest interesujące.
Jednak gdy chodzi o kwestie
związane z liturgią, wydaje się, że ks. Longenecker nie wie, o czym mówi. Każde
twierdzenie wyrażone przez niego w artykule „Dwanaście rzeczy, które lubię wnowej mszy” można obalić i obalono już w obszernej literaturze przedmiotu,
której zdaje się być nieświadomy. W rzeczy samej artykuł ten ujawnia jego słabą
znajomość historii, przebiegu i istoty reformy liturgicznej (dobrze
udokumentowanych np. w biografii abp. Annibale Bugniniego) oraz kontrastującego
z nią bogactwa tradycyjnej mszy.
Przyjrzyjmy się zatem dwunastu
zaletom nowej mszy, jakie przedstawia w swoim artykule ks. Longenecker.
- Jest przystępna. Sprawowanie liturgii w języku narodowym czyni ją zrozumiałą dla ludzi. Co w tym złego?
Cechą charakterystyczną
racjonalizmu obecnego w Ruchu liturgicznym, a wzorowanego na oświeceniowym,
było przyznanie rozumieniu werbalnemu prymatu nad bardziej kompleksowym i
holistycznym pojmowaniem misterium wiary, które angażowało wszystkie zmysły i
odwoływało się zarówno do serca, jak i umysłu. Użycie łaciny — pomijając fakt,
że to zwyczaj trwający w Kościele zachodnim przez ponad 1500 lat — stwarza
wśród wiernych atmosferę tajemniczości i świętości, która sprzyja kontemplacji
i adoracji.
Ponadto usilne dążenie do celu,
jakim była łatwość zrozumienia, skłoniło reformatorów do uproszczenia treści
mszy w dużym stopniu, tak aby nie była ona zbyt „skomplikowana”. Czym zatem
sowicie okupujemy aż nad wyraz oczywistą „przystępność” Novus Ordo? Powierzchownością i nudą. Jest tak przystępna, że „nie potrafi
urzec” — jak powiedziałby P. G. Wodehouse. W efekcie otrzymujemy poradniki na
nowy temat: „Jak walczyć z nudą podczas mszy” albo obserwujemy powstawanie
modnych ruchów, jak LifeTeen, mających
na celu uatrakcyjnić Novus Ordo. Tradycyjna
msza jest natomiast wymagająca, wyrazista i wzniosła; stawia przed wiernym wyzwanie,
które odpowiada jego godności jako istoty rozumnej i posiadającej nadprzyrodzony
cel oraz daje mu nieskończone możliwości odkrywania na nowo starodawnych
modlitw i gestów.
Wreszcie każdy, kto umie czytać i
pisać, może korzystać z codziennego mszalika, w którym znajdzie wszystkie
antyfony, modlitwy i czytania w języku narodowym; w tłumaczeniu, które nie
będzie rościć sobie prawa do bycia jedynym oficjalnym przekładem niemożliwych
do oddania niuansów starożytnych tekstów łacińskich. Dzięki temu unikamy trudnego
do rozwiązania sporu o to, jaki styl i rejestr językowy powinien być używany w
liturgii sprawowanej w rodzimym języku. Poza tym główne modlitwy mszalne są
niezmienne i powtarzają się co tydzień, zatem nie trudno je śledzić — widać to
po małych chłopcach i dziewczynkach, którzy radzą sobie z tym podczas
klasycznej mszy.
- Jest plastyczna.
Ponieważ łacina jest językiem naszego Kościoła, powinniśmy ją honorować, a
nowa msza daje możliwość całkiem łatwego wprowadzenia doń nieco a nawet
mnóstwa łaciny. Jest plastyczna również pod względem muzycznym. Nie trzeba
sięgać po szałowe melodie, folkowe piosenki albo rockową muzykę. Chorał
gregoriański i polifonia też się wpasują — wystarczy się ich nauczyć.
Pomysł, że liturgia winna być
kwestią wyboru lub doboru różnych opcji, jest nieznany w historii rozwoju
chrześcijańskiej liturgii na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Zawsze dążono do większej
precyzyjności, spójności i stałości tekstów, śpiewów i obrzędów liturgicznych. Liturgia
jest rytualną czynnością, w której uczestnik porzuca swoją indywidualną
osobowość i wciela się w postać, której charakter licuje z charakterem
sprawowanego misterium. Dlatego kapłan powinien jawić się nie jako ten, który
kieruje uroczystością i ubarwia ją, ale jako szafarz, który składa przed ludem
powierzony mu skarb; wiernym natomiast łatwiej spełnić swoją rolę i modlić się,
gdy liturgia nie jest niczym ruchomy cel, lecz gdy mogą nieustannie
uczestniczyć w tych samych świętych czynnościach. Owa inherentna cecha
należytej liturgii została wyrugowana z Novus
Ordo już na etapie projektowania.
Jak zatem wygląda plastyczność w
praktyce? Możemy usłyszeć kanon rzymski, który jest kwintesencją rytu
rzymskiego, albo modlitwę eucharystyczną wzorowaną na rzekomej anaforze ułożonej
rzekomo przez św. Hipolita a skleconą na serwetce w restauracji na Zatybrzu.
Możemy wysłuchać chorału, który rozwijał się przez tysiąc lat równolegle do
rytu, albo sentymentalnej, fortepianowej melodii skomponowanej przez byłego
jezuitę. Możemy uczestniczyć w mszy odprawianej ku wschodowi, zgodnie z
tradycją apostolską (potwierdzoną przez św. Bazylego i innych), albo spróbować
szczęścia w „zamkniętym kręgu”, czyli nowatorskim podejściu jakim jest
celebracja versus populum. Możemy
stanąć w procesji do komunii, niczym w kolejce po bilet autobusowy, i otrzymać
ją na rękę, rozsypując cząstki Ciała Chrystusa tu i tam, lub przyjąć Pana na
język, adorując go w postawie klęczącej. To wszystko dzięki wspaniałej
plastyczności! Diabeł musi być nią zachwycony, ponieważ wybór jest zazwyczaj na
jego korzyść.
Taka plastyczność zatarła także
na dobrą sprawę różnicę między mszą czytaną a śpiewaną oraz solenną, ponieważ w
praktyce otrzymujemy zwykle dziwne połączenie części mszy śpiewanej i czytanej,
w którym trudno dostrzec ład lub hierarchię.
Duchowe zagrożenia płynące z owej
plastyczności omawiam w wykładzie pt. „Posłuszeństwo w liturgii — międzynaśladownictwem Chrystusa a pokusą swobody”.
- Nadaje się
do podróży. Mimo że bardzo miłujemy piękną architekturę, muzykę, westymenta
i organy piszczałkowe, są chwile, gdy trzeba odprawić mszę na obozowisku,
w więzieniu, na polu bitwy, w blaszaku albo na misjach, na szczycie góry lub
na plaży. Dzięki swojej prostocie Novus
Ordo daje się łatwo sprawować w takich warunkach.
To bodajże najsłabszy argument ze
wszystkich dwunastu, biorąc pod uwagę fakt, że tysiące z największych misjonarzy
w dziejach Kościoła, a także kapelanów wojskowych podczas wielu wojen (włącznie
z obiema wojnami światowymi, co poświadczają liczne, stare fotografie dostępne w Internecie), odprawiało wyłącznie tradycyjną mszę i nosiło na plecach
wszystko, co było potrzebne do jej celebrowania.
Wszak jednym z zastrzeżeń, jakie
podnieśli na Soborze Watykańskim II biskupi misyjni, było to, iż proponowana
reforma liturgiczna znacznie zwiększy ilość ksiąg niezbędnych podczas mszy.
Wszystko czego potrzebuje kapłan, aby odprawić starą mszę łacińską w całości,
to jeden mszał ołtarzowy. Z kolei aby odprawić nową liturgię w sposób choćby
zbliżony do kompletnego, potrzebne są mszał ołtarzowy, lekcjonarz oraz graduał
albo antyfonarz. Do mszy śpiewanej potrzebna jest natomiast istna biblioteka,
co wiem z własnego doświadczenia, ponieważ przez wiele lat prowadziłem chór
śpiewający na Novus Ordo.
Wspomniane stare fotografie księży celebrujących tradycyjną mszę łacińską pod gołym niebem udowadniają, że
można to robić dobrze, nawet podczas wielotygodniowych wędrówek z plecakiem.
Zresztą, jak ujął to Martin Mosebach, ostatecznie to nie architektura sprawia
różnicę, ale sama msza. Wspaniała msza katolickiej tradycji obejmuje w
posiadanie miejsce, w którym jest ofiarowana i dominuje w nim; Novus Ordo potrafi zaś sprowadzić nawet
wzniosłą katedrę do poziomu swojej zubożałej prostoty. Dlatego zazwyczaj wydaje
się być nie na miejscu, gdy sprawuje się ją w pięknych kościołach sprzed lat.
Do refleksji powinien skłonić nas
także fakt, iż więźniowie reagują pozytywnie na łacińską mszę, gdy pojawia się
ona w ich życiu. Otrzymałem kiedyś list od więźnia z Luizjany, który odmawia
stary brewiarz i co tydzień prosi o Tridentinę. Czyż i oni nie zasługują na to
co piękne, okazałe i niepojęte i nie mogą na to odpowiadać? Współczesny świat
jest już wystarczająco zalany skrótowcami, ułatwieniami, dietetycznymi napojami
i niskokalorycznymi przekąskami; znajomość oryginału, droga nie na skróty,
solidny posiłek wyszłyby nam na dobre.
- Czyta się na
niej więcej Pisma Św. i to w języku zrozumiałym dla ludzi. Co w tym złego,
że wierni mogą poznać je w większym stopniu?
Prawdę powiedziawszy
chrześcijanie skorzystaliby na lepszej znajomości Pisma Św., ale tak naprawdę
nie skorzystają.
Po pierwsze nowy lekcjonarz jest
tak zapchany Pismem Św., że wcale nie polepsza jego znajomości wśród wiernych.
Tymczasem stary (ba, starożytny) lekcjonarz zawiera niedużą liczbę czytań,
które są dopasowane do liturgii danego dnia i mają optymalną długość, dzięki
czemu ludzie bardzo dobrze je znają. Ponieważ msza nie jest studium biblijnym,
nie można oczekiwać od żadnego katolika, że poprzez liturgię posiądzie
gruntowne rozumienie Pisma Św. (nawet nowy lekcjonarz zawiera jedynie 13,5%
Starego Testamentu oraz 54,9% Nowego Testamentu, nie wliczając Ewangelii). Dlatego
twierdzenie, że w trakcie mszy powinno się go czytać więcej, rodzi pytania.
Po drugie stary lekcjonarz, choć
celowo ograniczony, przedstawia wyraźnie więcej próbek „trudnej mowy” z Pisma
Św. Nie boi się mówić o gniewie Bożym, o niegodziwości grzechu, czy ostrzegać
przed świętokradzkim przyjmowaniem komunii — fragmenty tego typu są częstokroć
pomijane w nowym lekcjonarzu mimo jego większej objętości. Innymi słowy: nowy
lekcjonarz przemilcza te wersety Pisma Św., które są „trudne” dla współczesnego
człowieka i okrawa w ten sposób jego pełne przesłanie — tak jak w Liturgii
godzin okrojono Psałterz — z treści niepoprawnych politycznie.
Sześć najważniejszych argumentów
przeciwko zasadności nowego lekcjonarza można znaleźć w moim innym tekście,
„Reforma lekcjonarza”; omówienie natury pominięć i nieścisłości, jakich się
dopuszczono, znajduje się w artykule „Historia dwóch lekcjonarzy”; natomiast studium
przypadku oparte na wersetach 27-29 usuniętych z jedenastego rozdziału 1 Listu
do Koryntian znajduje się w tekście „Pominięcie, które nęka Kościół”.
- Przywrócono
w niej procesję z ewangeliarzem. Przenosić go z jednej strony ołtarza na
drugą? To raczej nie procesja, nieprawdaż? Ryt Sarum, czyli dawny ryt
angielski, zawierał liczne procesje, w tym tę z ewangeliarzem, dlatego
dobrze, że wskrzeszono ten prastary zwyczaj.
Stary ryt w swojej normatywnej
formie, tj. mszy solennej, posiada okazałą procesję z ewangeliarzem, która
podąża od głównego ołtarza na skraj prezbiterium, gdzie diakon śpiewa Ewangelię
w kierunku północnym, co symbolizuje ewangelizację bezbożnego świata, któremu
naprzeciw staje Kościół. Nawet podczas mszy śpiewanej przejściu ze strony
Lekcji do strony Ewangelii towarzyszą świece, kadzidło oraz uderzająca zmiana
tonu śpiewu, sprawiając, że ów moment w liturgii staje się imponujący. W
porównaniu z tym ceremoniał Novus Ordo jest
mizerny.
Wydaje się, jakby ks. Longenecker
uważał codzienną mszę czytaną za symbol albo za probierz starożytnego rytu
rzymskiego, podczas gdy jest ona klasztornym i pełnym pietyzmu wariantem tego
rytu. Mimo to i podczas mszy czytanej przejściu od Lekcji do Ewangelii
towarzyszą graduał i alleluja, głęboki pokłon na środku ołtarza oraz modlitwa
skierowana do proroka Izajasza — wszystko odbywa się przy ołtarzu ofiarnym,
skąd Słowo unosi się do Ojca niczym słodka woń, ukazując nam w niesamowity
sposób wewnętrzną jedność liturgii słowa i liturgii eucharystycznej, a także podporządkowanie tej pierwszej drugiej
— co wciąż robi większe wrażenie niż ksiądz idący do pulpitu, aby przeczytać
Ewangelię, swoją drogą, w osobliwym tłumaczeniu.
- Modlitwy
wiernych. Często są niewłaściwe, jednak gdy dobrze się je ułoży i
dostosuje, stanowią ogromne wsparcie dla modlących się.
W tym miejscu możemy dostrzec
największą wadę ks. Longeneckera, jaka łączy go ze wszystkimi
liturgistami-majsterkowiczami połowy XX w., a mianowicie przekonanie, że jeśli
mamy „dobry pomysł”, to powinniśmy go zrealizować w liturgii. Nieważne, jak
czyniono od niepamiętnych czasów, nasze „dobre pomysły” zasługują na swoje pięć
minut — pontyfikalnie zadekretowanych, nie inaczej! Modlitwa wiernych została
włączona do liturgii na podstawie akademickich teorii, utrzymujących, że
pierwotnie we mszy zawsze występowały takie prośby wstawiennicze, ponieważ
odnajdujemy je w pełnym rozkwicie w liturgii Wielkiego Piątku. Jednak
dokładniejsze studia wykazały, iż liturgia ta nie jest modelowa lecz stanowi
wyjątek, co podpowiada również zdrowy rozsądek.
W każdym razie nie ma dowodu na
to, że w liturgii rzymskiej występowały rozwlekłe litanie albo ektenie niczym w
rycie bizantyjskim. Wszystkie intencje, w jakich się zazwyczaj modlimy, są już obecne w kanonie rzymskim i w
różnych, innych częściach mszy. Modlitwa wiernych jest po prostu kolejną
nowinką włączoną do liturgii, ponieważ znawcy uznali, że to dobry pomysł. Józef
kard. Ratzinger zwracał kilkakrotnie uwagę na to, iż dostosowywanie publicznej
modlitwy do akademickich teorii to ryzykowne działanie, ponieważ teorie takie
przedstawia się i obala mniej więcej co ćwierć wieku.
- Przywrócono
w niej procesję z darami. To prastara część liturgii, w której lud Boży
przynosi dary ołtarza — piękna rekonstrukcja dawnej tradycji.
Procesja z darami w formie, w
jakiej stworzyła ją Komisja ds. reformy liturgicznej, w niczym nie przypomina
żadnego historycznego precedensu, jaki miał miejsce na Zachodzie. Jest ona wytworem
fantazji wzorowanym na zwyczaju przynoszenia przez wiernych chleba i wina przed
rozpoczęciem mszy (zob. Paul Bradshaw, „Gregory Dix a procesja z darami”). Natomiast
w obecnym kształcie zdaje się być kolejnym sposobem organizowania zajęcia
osobom świeckim niczym Agencja ds. Rozwoju Pracy (ang. Works Progress Administration), która zapewniała zatrudnienie
bezrobotnym po wielkim kryzysie.
Oprócz tego, w encyklice Mediator Dei (1947 r.), papież Pius XII
ostrzegał liturgistów przed „przesadnym i niezdrowym archeologizmem” tych,
którzy chcą „powrócić
do starodawnych obrzędów i zwyczajów a odrzucać nowe, które z opatrznościowego
zrządzenia Bożego ze względu na zmienione warunki zostały wprowadzone (…).” Inaczej
mówiąc: sam fakt, iż wydaje nam się, że jakaś czynność była wykonywana tysiąc
lat temu albo i wcześniej, nie wystarcza, aby przywrócić ją dzisiaj, kiedy kontekst,
w jakim by ją znowu sprawowano jest odmienny, przez co na pewno nabrałaby
innego znaczenia. Jak wyjaśnia dalej Papież: „Nie należy jednak mniemać,
iż dawny zwyczaj, dlatego tylko że tchnie starożytnością, jest przydatniejszy i
lepszy, czy to sam przez się, czy to w odniesieniu do późniejszych czasów i
nowych warunków (…). Natomiast nie jest rzeczą ani mądrą, ani godną pochwały
wszystko i w każdy sposób cofać do starożytności. I tak, aby użyć przykładu,
błądzi kto chce ołtarzom przywrócić pierwotny kształt stołu; kto chce wykluczyć
czarny kolor z szat kościelnych; kto nie dopuszcza w kościele posągów i
świętych obrazów; kto wymaga, aby wizerunek Zbawiciela przybitego na krzyżu tak
był dostosowany, iżby na Jego ciele nie było znać okrutnych mąk, które poniósł;
kto wreszcie gani i odrzuca wszelką muzykę polifoniczną (…).”
To ciekawe, że wszystkie
przykłady błądzenia, których użył Pius XII, okazały się charakterystyczne dla
reformy liturgicznej, skoro tylko została powszechnie wprowadzona — zastąpiono
ołtarz i celebrację ad orientem
stołem i celebracją versus populum, usunięto
czarny kolor z mszy za zmarłych, wypaczono wizerunki, wprowadzono dziwaczne
krzyże i porzucono muzykę polifoniczną.
Ks. Longenecker potępia zanik ceremonii
posiadających głębokie znaczenie, ponieważ jest zwolennikiem reformy reformy.
Jednakże założeniem leżącym u podstaw wielu jego argumentów jest właśnie błędny
archeologizm, który sprawił, że katolicyzm porzucił tak wiele wyróżniających go
zwyczajów na rzecz ponoć bardziej starożytnych praktyk. Usuwanie tego, co
zyskaliśmy w średniowieczu oraz baroku i wprowadzanie na to miejsce wątpliwych
i wybiórczo odtworzonych obrzędów ze starożytności jest cechą charakterystyczną
jajogłowych liturgistów. Teoria zawsze wygląda lepiej na papierze niż w
rzeczywistości.
- Modlitwy na
ofiarowanie — nawiązują do żydowskich modlitw, jakie Jezus odmówił podczas
ostatniej wieczerzy. Czy to źle?
Nad tym argumentem musiałem się
dobrze zastanowić. Ofertorium Novus Ordo
wzorowane na żydowskich błogosławieństwach jest sztucznym wymysłem nie mającym
żadnego związku z ofertoriami, jakie znajdujemy we wszystkich rytach
liturgicznych Wschodu i Zachodu od średniowiecza aż do 1969 r. Nie powinniśmy
być również zaskoczeni faktem, że wraz z rozwojem chrześcijańskich obrządków nie sięgano po inspirację do żydowskich
źródeł w niezmienionej formie, a tym bardziej po konkretne teksty.
W rzeczywistości Komisja chciała
usunąć wszystkie modlitwy podczas
ofertorium i sprawić, aby „ofiarowanie” było jedynie symbolicznym gestem
podniesienia chleba i wina. Papież Paweł VI sprzeciwił się brakowi tekstu w
ogóle i zażądał naszkicowania takowego — najwyraźniej bowiem architekci nowego
rytu zgadzali się jednomyślnie, że sposób w jaki Kościół modlił się przez
prawie tysiąc lat był, oczywiście, niewłaściwy. Dogodnie przyjęto zatem
żydowskie błogosławieństwo odmawiane przed posiłkiem. Shabbat shalom!
Czy to naprawdę możliwe, że ktoś tak
inteligentny jak ks. Longenecker nie zdaje sobie sprawy z tego, iż konstruowanie
liturgii w ten sposób to poważny problem, skoro zawsze postrzegano ją jako
uniwersalną modlitwę Kościoła przekazywaną przez wieki i wzbogacaną pobożnością
każdego pokolenia? Pomysł, aby zrezygnować z istotnej części rytu i zastąpić ją
czymś, czego chrześcijanie nigdy powszechnie nie używali, był niezrozumiały, i
takim powinien pozostać.
- Można ją modyfikować.
Stwarza to pole do nadużyć, ale równocześnie daje możliwość zachowania
wszelkiego rodzaju tradycyjnych zwyczajów. Papież Benedykt pragnął, aby
forma nadzwyczajna była wzorem dla celebracji w formie zwyczajnej, dlatego
nową mszę można odprawiać ad orientem, z wykorzystaniem
balasek, udzielając komunii klęczącym wiernym do ust, z solidnie
wyszkolonymi ministrantami, piękną muzyką, westymentami, architekturą i
sztuką. To prawda, nowa liturgia może być nijaka i banalna, lecz tak samo może
być imponująca i pełna chwały.
To tak, jakby powiedzieć: wspaniałą
cechą naszego systemu politycznego jest to, że umożliwia marsze dla życia, jednocześnie
dopuszczając finansowanie organizacji Planned
Parenthood. Nie, to okropna wada naszego politycznego systemu, w którym nie
przestrzega się prawa naturalnego i nie działa na rzecz dobra wspólnego.
Podobnie fakt, że Novus Ordo oferuje wielorakie kombinacje,
które każda wspólnota może realizować w zależności od tego, co sama uzna za
słuszne i stosowane, nie jest oznaką doskonałości, lecz wyrazem wewnętrznej
niespójności, anarchii i relatywizmu. W tradycyjnych rytach katolickich
przestrzega się odwiecznych reguł, które nakazują (nawet jeśli nie zawsze to gwarantują)
sprawować teocentryczny kult z powagą, czcią i starannością. Dzięki temu
gdziekolwiek na świecie bym nie był, mogę wstąpić na tradycyjną mszę łacińską i
być pewnym tego, co zobaczę i usłyszę. Te same teksty, te same gesty, ten sam
etos, ta sama religia katolicka. O ile kapłan przestrzega rubryk, msza będzie
pełna nabożeństwa, skupienia i budującej atmosfery. Niestety nie można tego
powiedzieć o Novus Ordo.
- Hymny. Tak,
wiem, to ponoć współczesny, protestancki wymysł — z czym można się spierać
— ale zwyczajnie patrząc na nie takimi, jakimi są, można zauważyć, że
niektóre z nich są piękne i naprawdę pomagają ludziom wznosić serca w
trakcie modlitwy, wyrażać ich wiarę oraz przydają się w katechezie. Mogą zatem
stanowić wartościowe uzupełnienie liturgii.
Spore niedopowiedzenie. Hymny nie
są wyłączną domeną kręgu Novus Ordo:
wspólnoty, które wielbią Boga tradycyjną mszą łacińską, często śpiewają przed
aspersją hymn procesyjny a po ostatniej Ewangelii hymn na zakończenie mszy. W
każdym razie nadużywano ich na długo przed powstaniem Novus Ordo. „Reguła czterech hymnów” (ang. Four hymn sandwich) sięga korzeniami do zgubnego okresu Ruchu
liturgicznego, kiedy to ideałem dla części duchowieństwa (przede wszystkim
amerykańskiego) była msza czytana ze śpiewem hymnów na wejście, ofiarowanie,
komunię i zakończenie, które wprowadzono w celu zwiększenia „uczestnictwa
wiernych”. Brzmi znajomo?
Tak naprawdę hymny wywodzą się z Liturgii
godzin i tam jest ich miejsce. Każda godzina począwszy od Matutinum i Laudesów poprzez Prymę, Tercję, Sekstę i Nonę aż do Nieszporów
i Komplety zawiera hymn. Owo połączenie poezji i muzyki jest jednym z
najwspanialszych, jakie posiadają katolicy, lecz mało kto może napawać się nim
w jego „naturalnym środowisku”. Wydaje się, że duszpasterze nadal nie wzięli
sobie do serca zaleceń Soboru Watykańskiego II mówiących, iż należy przybliżać
wiernym Liturgię godzin, śpiewając ją publicznie.
Tymczasem koncepcja, aby podczas
„wieczerzy Pańskiej” wierni śpiewali parafrazy Pisma Św. albo specjalnie
stworzoną poezję dewocyjną, jest bezdyskusyjnie protestanckim wynalazkiem,
który nadaje liturgii eucharystycznej protestancki ton — tak, jak zaplanowali
orędownicy ekumenizmu. Proszę mi wybaczyć, proszę Księdza, ale naprawdę nie ma
znaczenia, jak piękne są te hymny. Katolicka msza ma własne, Gloria oraz Sanctus, a także swoją własną muzykę: antyfony i części mszy na
melodie gregoriańskie, lub we wspaniałej i wielowiekowej polifonicznej oprawie.
Celem mszy nie jest katecheza ani
też oddawanie „chwały” (w takim znaczeniu, w jakim używają tego terminu
charyzmatycy), ale adoracja trójjedynego Boga poprzez ofiarę Jezusa Chrystusa —
nikt nie wytłumaczył tego lepiej niż ks. Christopher Smith w swoich artykułach.
Nie ma potrzeby uzupełniać liturgii; należy ją sprawować zgodnie z rubrykami i
klarownie, ponieważ wtedy najlepiej spełnia swoją prawdziwą rolę. Hymny można z
pewnością wykorzystać skuteczniej podczas innych okazji.
- Dzięki
swojej przystępności nadaje się lepiej do ewangelizacji. Zdaję sobie
sprawę z faktu, że msza nie służy przede wszystkim do tego, ale gdy
potencjalni konwertyci zaczynają na nią uczęszczać, łatwiej im będzie
włączyć się do Kościoła i przebiegnie to w życzliwej atmosferze, jeśli umożliwimy
im rozumienie i śledzenie słów oraz czynności liturgicznych.
Jestem rozczarowany faktem, że
ks. Longenecker powtarza utartą retorykę liturgistów, którzy wciąż zakładają,
iż tym, czego szukają potencjalni konwertyci, jest rozumowa treść wyrażona
słowami. Poruszyłem tę kwestię wcześniej, dlatego wystarczy, że w tym miejscu
zaznaczę, iż tradycjonalizm to przede wszystkim ruch ludzi młodych. Każdy, kto
odwiedzi parafię związaną z tradycyjną mszą łacińską, dostrzeże, że liturgia ta
przyciąga niewspółmiernie dużo młodzieży i młodych rodzin. Nawrócenia i powroty
do wiary są rozliczne, co jest zaskakujące, biorąc pod uwagę marginalizację i
gettoizację tradycjonalistycznych wspólnot w diecezjach, w których biskupi
zdecydowali się ignorować Summorum
Pontificum.
Wszystko to świadczy o tym, że
„współczesny człowiek” być może nie potrzebuje „przystępności” albo
„życzliwości” — dziś już przestarzałych pojęć — ale doznania misterium, zetknięcia
się z Bogiem, otarcia się o to, co niewypowiadalne, zanurzenia w świętości. Novus Ordo jest wyjątkowo słabo
przygotowany, aby zaspokoić którąkolwiek z tych potrzeb, a przez swoją płaską,
bauhausową formę nie wzbudza ich ani nie wzmacnia w człowieku w naturalny
sposób. Mamy rok 2019, a nowa liturgia wydaje się przestarzała; wielu uczestniczy
w niej z nawyku albo dlatego, że nie wie, iż istnieje alternatywa. Stara
liturgia tchnie zaś nieustającą świeżością, wabiąc znużonych światem
pielgrzymów, którzy natknąwszy się na nią, wpływają do przystani, jaką jest
Kościół.
- Jest zwyczajna.
Niewyszukane słowa i czynności Novus
Ordo zapewniają celebrację pełną szlachetnej prostoty. Samo
przestrzeganie rubryk i odmawianie nigryk ma w sobie naturalną godność — nie
jest ani przesadnie pompatyczne i teatralne, ani schematyczne i trywialne.
Czy mistyczne uobecnienie
doskonałej ofiary Chrystusa, które niweluje dwa tysiące lat, jakie dzielą nas
od Kalwarii i przenosi nas pod Jego krzyż, do Jego ran, do Jego najdroższej
krwi, do Jego serca włócznią przebitego; owo przekroczenie otchłani dzielącej Boga
i człowieka, niebo i ziemię; owo odtworzenie misteriów życia, śmierci,
zmartwychwstania i wniebowstąpienia pośród nas; owo zespolenie Jego aktów miłości,
adoracji, żalu, błagania, dziękczynienia z naszymi, tak abyśmy my, członkowie
Jego mistycznego ciała, mogli wielbić Boga złączeni z głową Kościoła — czy to powinno
być „zwyczajne”? Czy to możliwe? Jedynie za cenę całkowitego zafałszowania tego
misterium. Obrządki liturgiczne, greckie czy łacińskie, wschodnie czy
zachodnie, rozwijały się pod opieką Opatrzności w kierunku pełniejszego
wyrażania tych cudownych prawd, ku większej uniwersalności, okazałości i dokładności.
Przeciwstawny ruch wyłonił się w historii jako ikonoklazm: chęć niszczenia
bezgranicznego piękna Boga, które znalazło odbicie w rzeczach materialnych.
„Przestrzeganie rubryk i
odmawianie nigryk” jest ważne o tyle, o ile cenne są rubryki, których się
przestrzega i nigryki, które się odmawia. Teologiczne nieścisłości i duchowa
powierzchowność tekstów Novus Ordo zostały
starannie udokumentowane i poddane krytycznej analizie w różnych publikacjach
(np. „Nowa msza papieża Pawła” Michaela Davisa), natomiast rubryki były nieustannym
powodem do żartów począwszy od pierwszego wydania mszału aż do jego ostatniej
edycji. Nie dziwi zatem fakt, że zwykły kleryk musiał wyjść z własną inicjatywą
i opracować kompletny zbiór rubryk; najwyraźniej Watykan uznał, że katolicka
liturgia ma się lepiej bez uwzględniania takich drobiazgowych szczegółów jak
to, gdzie kapłan powinien stać w danym momencie lub kiedy i jak bardzo powinien
się pochylić. Nowa msza jest przykładem sprzeczności samej w sobie:
nieliturgiczna liturgia, nieceremonialna ceremonia, swobodny rytuał, nieszablonowy
szablon do wspólnotowej modlitwy.
***
Artykuł ks. Longeneckera zawiera
utarte frazesy na temat Novus Ordo, z
których żaden nie wytrzymuje ognia krytyki, i na nowo powtarza neokonserwatywną
linię partyjną, wedle której posoborowy Kościół ma się zasadniczo dobrze; dlatego
idziemy dalej, panie i panowie. Jeśli ktoś zamierza bronić tego ogromnego
rozłamu, jaki stanowi nowa msza, musi znaleźć o wiele lepsze argumenty niż te
proponowane przez ks. Longeneckera.
To, co robi ks. Longenecker, to
klasyczne bicie w słomianą kukłę, ponieważ na początku swojego tekstu
stwierdza, że „są tacy, którzy, jak się zdaje, winą za każdy problem Kościoła i
świata obarczają to straszliwe Novus Ordo.”
Nigdy nie czytałem żadnego tradycjonalistycznego autora, który by tak uważał
albo tak mówił. To prawda, wszyscy uważamy, że nowa msza jest zerwaniem z
Tradycją katolicką i tragedią w życiu Kościoła, ale wszyscy zdajemy sobie
sprawę, że nie istnieje ona w próżni. Inne kwestie, na które regularnie
wskazujemy to modernizm, konsekwencjalizm, ultra papizm, feminizm, wpływowa
kasta homoseksualnych duchownych, liberalny rozdział państwa i Kościoła — lista
jest długa, naprawdę. Wszystkie te sprawy prędzej czy później łączą się jedna z
drugą. Reforma liturgiczna jest „twarzą” rewolucji, która oddzieliła główny
nurt współczesnego katolicyzmu od katolicyzmu pozostałych wieków; za tą twarzą,
tak ja za każdym afiszem, kryje się jednak biuro propagandy i ideologia.
Tradycyjna liturgia nauczyła
mnie, że moje gusta nie mają i nie powinny mieć żadnego wpływu na mszę. To
raczej msza, istniejąca wcześniej ze swoją stałością i spójnością, kształtuje
moje sympatie i antypatie zgodnie z tym, co mi ukazuje, co mi uświadamia, co
pozwala mi zrozumieć po długiej nauce. Tak samo było z panem Jezusem i jego uczniami.
Nie był tym, kogo wyczekiwali, a mimo to nie dostosowywał się do oczekiwań
zelotów, faryzeuszy, celników czy rybaków, tylko cierpliwie, acz autorytatywnie
podporządkowywał ich swojej woli.
Jestem w stanie zrozumieć
księdza, który pragnie wierzyć, że liturgię, jaką otrzymał od Kościoła, można
po prostu, szczerze i bez wątpliwości, zaakceptować taką, jaka jest. Pan jednak
okazuje nam szczególną łaskę w tych wstrząsających czasach pontyfikatu
Franciszka; daje nam sposobność do uświadomienia sobie niebezpieczeństw
przesadnego ultramontanizmu, który skłania katolików do wierzenia we wszystko,
co nierozważny papież chce wtłoczyć im do głowy, nawet gdy stoi to w
sprzeczności z powinnością urzędu papieskiego do przyjmowania, zachowywania i
strzeżenia Tradycji.
Ten nowy rok łaski jest dla nas
zaproszeniem do wzbudzenia lub odkrycia na nowo szacunku do dziedzictwa, które
otrzymaliśmy jako katolicy. Na początek można zacząć od lektury listy innej niż
ta, z którą polemizowałem: „10 powodów, aby uczęszczać na mszę trydencką”.
Peter Kwasniewski
Źródło: OnePeterFive.com
Tłumaczenie: Robert Włodarczyk
Zdjęcie: Joseph Shaw
