niedziela, 14 czerwca 2020

Jak tradycyjna liturgia jednoczy ludzi różnych ras i grup etnicznych




Zamieszki w Stanach Zjednoczonych w ostatnich tygodniach popchnęły wielu do zrobienia rachunku sumienia. Jednak nie do końca wiadomo, w jakim stopniu potrzeba refleksji przeniknęła do kręgów Kościoła katolickiego. Kevin Well, w swoim świetnym artykule „George Floyd and How the Church Abandoned the Inner Cities”, opublikowanym na stronie OnePeterFive, przedstawia sprawę z punktu widzenia katolickiej nauki społecznej.

„Ponieważ Stany Zjednoczone nigdy nie były katolickim krajem, historycznie brakuje mu środków potrzebnych do jednoczenia ludzi różnych ras, którymi dysponowały katolickie narody” – to spostrzeżenie, na które niedawno się natknąłem skłoniło mnie do refleksji nad liturgicznymi środkami jednoczenia ludzi, jakie historycznie posiada Kościół. Środki te zostały zmarnowane przez posoborowych decydentów, którzy kierowali się niefortunnymi pomysłami modernistów: lokalizacją sprowadzoną do najniższego wspólnego mianownika i wąsko rozumianą inkulturacją.


Stara łacińska liturgia łączyła narody, klany, plemiona i rasy. Każdy uczestniczył w (mniej lub bardziej) jednakowej Mszy. Jej styl był wysoki; celebrowana była w języku, który nie jest już językiem narodowym; była celebrowana „tak po prostu”, na swój własny, wyjątkowy sposób, ponieważ jest owocem wielowiekowego rozwoju i różnych wpływów. W artykule z Southern Nebraska Register ksiądz Justin Wylie pisze:

Jedynie język, który nie należy do nikogo konkretnie, należy w rzeczywistości do wszystkich. Właśnie łacina wyraża katolickość (czyli powszechność) naszej wiary w czasie i przestrzeni. Przekleństwo pomieszania języków Wieży Babel naprawił cud Zesłania Ducha Świętego, który dał Kościół ewangelizujący wszystkie narody w jednym języku jednakowo zrozumiałym dla wszystkich. Poganie starożytnej Grecji i Rzymu, barbarzyńskie plemiona Europy i rozmaite ludy Nowego Świata były ewangelizowane poprzez wspólny mianownik naszej łacińskiej liturgii.

Nawet w dzisiejszych czasach można zauważyć, że lud zgromadzony na Mszy trydenckiej jest bardzo zróżnicowany. Wierni uczestniczą w liturgii w różny sposób w zależności od swoich potrzeb i możliwości. Wachlarz jest szeroki: służący i ich pracodawcy, bogaci i biedni, pracownicy fizyczni i umysłowi, wykształceni i niewykształceni, gorliwi uczęszczający na Mszę codziennie i uparcie oddani wypełnianiu obowiązku niedzielnego. Nawet jeżeli często zdarza się, że parafie zakładane są w obrębie jednej grupy etnicznej, nadal można zauważyć silne poczucie przynależności do jednego Kościoła katolickiego – wielkiego niwelatora różnic.

W swojej książce Phoenix from the Ashes historyk Henry Sire posuwa się do ostrych komentarzy na temat socjologicznych efektów reformy lat sześćdziesiątych:

Poprzez oderwanie życia Kościoła od ponadczasowej tradycji moderniści zanurzyli je we współczesnym kontekście społecznym. Dziwactwo to jest szczególnie widoczne w Niemczech, gdzie radykalizm reformatorów doprowadził do ukształtowania się w parafiach Mszy w komicznym mieszczańskim stylu – tak wygląda liturgia we wszystkich krajach zachodnich. Obecnie Msza daje odczuć, że nie jest to odwieczna ofiara, a jedynie wykład prowadzony przez księdza i dwie lub trzy kobiety z kursu bibliotecznego, którym powierzono czytania i inne obowiązki. Wielosłowność i moralizatorski ton liturgii jest typowy dla klasy średniej, natomiast nie przemawia do wiernych wywodzących się z klasy robotniczej. To, co nigdy nie miało miejsca w biednych parafiach w odniesieniu do starej Mszy, obecnie stało się cechą charakterystyczną dla reformy liturgicznej. 

Krytyczna diagnoza Sire’a została empirycznie potwierdzona w badaniu Anthony’ego Archera z 1984 roku zatytułowanym The Two Catholic Churches, dobrze streszczonym w dwóch artykułach Josepha Shawa: „A sociologist on the Latin Mass” oraz „The Old Mass and the Workers” [1]. Podsumowując, reforma liturgiczna ujednorodniła i ograniczyła zasięg liturgii Kościoła katolickiego. W szczególności dotyczy to osób (a jest i będzie takich osób wiele), dla których natychmiastowe przyjęcie wypowiedzi w języku narodowym skierowanej do ludu z obowiązkowymi odpowiedziami nie jest atrakcyjną formą uczestnictwa we Mszy albo, co gorsza, przeszkadza im w modlitewnym zaangażowaniu.

Narzucenie języka narodowego oraz brak dyscypliny obrzędów i rubryk zamknęło nas w małych enklawach. Doszło do tego, że w Stanach Zjednoczonych mamy Mszę dla białych golfistów z wyższej klasy średniej, Mszę z muzyką Gospel dla Afro-Amerykanów, Mszę dla Amerykanów pochodzenia latynoskiego, Mszę dla Wietnamczyków itd. Jak Kościół ma łączyć ludzi różnych ras, kiedy nie jest w stanie zjednoczyć nas w jednym wyraźnie katolickim kulcie?

I tak, wcześniej wspomniany ksiądz Wylie, który dorastał w Afryce, zauważa ze smutkiem:
Wprowadzenie języka narodowego do liturgii spowodowało w RPA więcej podziałów pośród katolików różnych ras niż apartheid. Wcześniej mogli oni w łatwy sposób razem uczestniczyć we Mszy po łacinie, jednak po jej wycofaniu wierni stali się głęboko podzieleni uczestnicząc w liturgiach diecezjalnych. 
Moje doświadczenie z tradycyjnymi środowiskami jest kompletnie inne. Praktycznie wszędzie, gdzie pójdę, ale szczególnie w miejskich parafiach, widzę ludzi różnych ras i grup etnicznych siedzących obok siebie w ławkach: Azjaci, Afro-Amerykanie, Afrykanie, biali europejskiego pochodzenia [2]. Powszechność kultu i jego wielkie nabożeństwo nas jednoczą. Tradycyjna Msza łacińska śpiewana przez celebransa i chór jest jedna i wspólna dla wszystkich. Zbliża nas do siebie, będąc stałym i pewnym wzorem. To środek ciężkości przyciąga nas do Chrystusa i tym samym do siebie nawzajem. Modlitwa dostępna w języku narodowym obecna jest podczas i pomiędzy starożytnymi łacińskimi śpiewami. Jest jeszcze modlitwa serca, która przekracza wszelkie bariery językowe [3].

W swoim arcydziele O demokracji w Ameryce, wydanym pomiędzy 1835 a 1840 rokiem, Alexis de Tocqueville opisuje taki Kościół katolicki, który wydaje się, że już nie istnieje:

Co do dogmatów, katolicyzm jednakowo traktuje wszystkie umysły. Zmusza on do uznania tych samych zasad wiary uczonego i analfabetę, geniusza i prostaka. Zarówno biednemu, jak i bogatemu narzuca te same praktyki, równie surowo traktuje silnego i słabego, nie układa się z żadnym spośród śmiertelnych i stosując tę samą miarę do wszystkich ludzi pragnie przemieszać wszystkie warstwy społeczeństwa u stóp jednego ołtarz a w ten sposób, w jaki są przemieszane w oczach Boga. Katolicyzm przyzwyczaja wiernych do posłuszeństwa, ale nie przygotowuje ich do zaakceptowania nierówności. Rzekłbym, iż jest tu odwrotnie niż w protestantyzmie, który prowadzi ludzi raczej ku niezależności niż ku równości. Katolicyzm przypomina monarchię absolutną, w której pominąwszy osobę władcy możliwości ludzi okazują się bardziej równe niż w republikach.[4]
Po soborze ludzie Kościoła bezmyślnie porzucili wspaniałą moc tych samych zasad wiary, praktyki ascetyczne, a przede wszystkie wspólne ciało łacińskiej liturgii, które przyciągało ludzi różnych ras, grup etnicznych, języków, klas społecznych, różnego pochodzenia i powołania. Możemy śmiało powiedzieć, że tradycyjna liturgia była i może na nowo stać się „tajną bronią” Kościoła katolickiego w walce o jedność pośród wiernych tak zróżnicowanego demograficznie i geograficznie rytu rzymskiego. Kolekta w Czwartek Wielkanocny pięknie ujmuje to pragnienie wyrażone w zewnętrznej oprawie rytu rzymskiego:

Boże, który zjednoczyłeś różne narody w wyznawaniu Twojego imienia, daj, aby ci, co się odrodzili w wodzie Chrztu, zachowali jedność wiary w duchu i miłość w uczynkach.[5]

Jak nigdy przedtem świat potrzebuje dzisiaj prawdziwych znaków i prawdziwego źródła jedności, a nie farsy, którą odstawiają biali ludzie „wyrzekając się swojej białości” (w tym przypadku katolicy, którzy wyrzekają się swojej wspaniałej tradycji). Jedność i ukojenie musimy znaleźć nie w kampaniach na rzecz sprawiedliwości społecznej czy reform policji – które same w sobie mogą być korzystne – ale w chwale i prawdzie jednego Zbawiciela i Jego jednego Kościoła, który na Zachodzie w żywy sposób przedstawia wspólne łacińskie dziedzictwo liturgiczne i który ucieleśnia (na szczęście powracający) usus antiquior.

Peter Kwasniewski
Źródło: newliturgicalmovement.com
Tłumaczenie: Michał Żaczek
Zdjęcie: Joseph Shaw

[1] Dla przykładu fragment drugiego artykułu: „Krytyka Archera dotycząca zmian wprowadzonych po Soborze Watykańskim II opiera się na fakcie, iż porzucono elementy, które najbardziej przemawiały do klasy robotniczej, a to, co wprowadzono na ich miejsce trafiało jedynie do wykształconej, zgnuśniałej klasy średniej. Pożegnano się z łacińską Mszą, w której każdy mógł uczestniczyć na swój sposób. Przywitano angielską Mszę, w której uczestnictwo ma być ściśle kontrolowane: co dokładnie oznaczają banalne frazy, co odpowiedzieć, kiedy być dobrym dla bliźniego itd. Pożegnano się z pobożnością ludową, a przywitano hermetyczne grupki na Mszach domowych, spotkania charyzmatyków czy rady parafialne. Pożegnano Kościół, który jest znakiem sprzeciwu, nietypowym, egzotycznym sposobem ucieczki od świata, który jedyny oferuje prawdę i autorytet. Przywitano Kościół, w którym biskupi rozmawiają jak równy z równym z biskupami anglikańskimi i pełnią funkcje publiczne. Pożegnano duchowość stawiania czoła przeciwnościom, a przywitano drogę „znalezienia Jezusa” w celu ucieczki od problemów ludzi klasy średniej, takich jak samotność i depresja – a może po prostu hipochondria. Inspiracją dla zmian nie były przecież próby zbadania, czego pragnie ogół wiernych, inspiracja przyszła od teologów, którzy domagali się szacunku dla swoich protestanckich kolegów”.
[2] Oczywiście nie mam na myśli tego, że każde środowisko związane z Novus Ordo jest pozbawione takiej różnorodności, ani tego, że żadne tradycyjne środowisko nie jest jednolite demograficznie. Chcę raczej wskazać pewne tendencje, które osobiście zauważyłem i które mogą potwierdzić również inni.
[3] Mówiąc „modlitwa dostępna w języku narodowym”, mam na myśli tłumaczenia w mszaliku albo broszurce, które są pomocą w zrozumieniu, drabiną umożliwiającą iść wyżej, „bocznymi kółkami”, które pomagały w nauce jazdy na rowerze. W tym względzie u tradsów nie dominuje snobizm, jesteśmy bardzo pragmatyczni – każda pomoc jest dobra. Tłumaczenia w języku narodowym są pomocną dłonią dla tych, którzy nie kojarzą tekstów mszalnych oraz pomagają im w ich rozważaniu. Jednocześnie tego typu tłumaczenia nie muszą być „oficjalnym przekładem”, którego wydźwięk i styl jest obiektem niekończących się dyskusji w komisjach, z których wyniku nikt tak naprawdę nie jest zadowolony. Tłumaczenia w mszalikach nie muszą dźwigać tego ciężaru odpowiedzialności. Tekst łaciński zawiera w sobie cały wymiar obrzędowy i teologiczny, natomiast tekst w języku narodowym można czytać albo po prostu zignorować. Ponieważ podręczny mszalik-lekcjonarz został przetłumaczony na tak wiele wiodących języków, z tej perspektywy w tradycyjnych środowiskach panują znacznie lepsze warunki dla wiernych posługujących się różnymi językami. Na Mszach w miastach można zobaczyć mszaliki w kilku językach używane podczas tej samej liturgii – prawdziwie tej samej.
[4] O Demokracji w Ameryce, Alexis de Tocqueville, przekł. Marcin Król, Warszawa, Państwowy Instytut Wydawniczy, 1976.
[5] Mszał Rzymski, przekł. i objaśnienia o.o. Benedyktyni z Opactwa Tynieckiego, Poznań 1963, reprint Warszawa 2008.